<<< strona główna

Dom Na Wodzie - DNW

Dodaj do ulubionych, nie będziesz szukał linku

strona główna

Jak powstawał pierwszy w Polsce Dom Na Wodzie.

 

Marzenia się spełniają! Tak pomyślałem kiedy pierwszy raz zaświtał mi pomysł: Dom Na Wodzie! Wszystko jest pierwsze i nowe. Co tydzień muszę odkrywać "Amerykę" :-) Prawie wszystkie osoby mówią mi, że pomysł jest z kosmosu. Wtedy zawsze odpowiadam, że ludzie byli na księżycu zanim ja się urodziłem, a przecież nie mam już 20 lat...

  Patroni medialni Dom Na Wodzie:


KALENDARIUM - 2005: Miłe ciekawego początki


 

Z racji dbałości o Wasze oczy i pojemność umysłu wszystko co opisałem poniżej jest tak naprawdę namiastką tego co robiłem w temacie Dom Na Wodzie w 2005. Nijak nie da się opisać setek rozmów z wieloma osobami, które odbyłem. Wiem natomiast, że z każdej rozmowy wyciągałem wiedzę i doświadczenie. Zawsze będę dziękował wszystkim którzy poświęcili mi swój czas. ...jeszcze raz DZIĘKUJE !!!


ROK 2005 - "Miłe ciekawego początki"

ROK 2006 - "Jak zmiękczyć opór materii" 

ROK 2007 - "Teraz albo nigdy..." 

ROK 2008 - "Wiatr w oczy" 

ROK 2009 - "Zbierani sił" 

ROK 2010 - "Światełko w tunelu" 

ROK 2012 - "Ostatnia Prosta" 


styczeń I luty I marzec I kwiecień I maj I czerwiec I lipiec I sierpień I wrzesień I październik I listopad I grudzień

 

 


GRUDZIEŃ 2005


 
6 grudzień  2005
Patronaty medialne

Ponieważ projekt DNW mimo zimy nabierał już rumieńców powróciłem do rozmów z mediami. Praktycznie większość osób wysłuchała mnie uważnie. Następnie prosiła o przesłanie materiałów. Ponieważ miałem już wtedy przygotowane całkiem sporo opracowanie o DNW miałem co wysyłać. Jednak plik doc. miał ponad 30MB i nie nadawał  się na wysłanie mailem. Ponieważ praktycznie każdy z kim rozmawiałem w mediach potrzebował na coś popatrzeć zauważyłem, że komplet materiałów dla jednej gazety lub radia kosztuje prawie 80 zł. Najwięcej z tej kwoty zostawiałem w punkcie ksero. Ponieważ wiedziałem, że ilość materiałów jakie będę drukować będzie tylko większa poczyniłem pierwszą inwestycję w DNW...:).... Nabyłem na allegro używaną bindownicę oraz również używaną, ale wysokiej klasy drukarkę. Inwestycja ta zwróciła się już przy drugiej ofercie....:) Paczka ze sprzętem dotarła akurat 6 grudnia więc przy okazji kupiłem sobie prezent na Mikołaja...:)


 

 

 

18 grudzień  2005
Hura !!! Nie jestem sam !!!

Ponieważ Google bardzo mi pomagała w odrywaniu informacji o DNW w tym dniu trafiłem na stronę Fundacji Animatica ze Szczecina To było jak znak z nieba. Okazało sie, że w Szczecinie ktoś ogłosił OGÓLNOPOLSKI KONKURS ARCHITEKTONICZNY NA PROJEKT KONCEPCYJNY DOMU NA WODZIE. Zaniemówiłem i od ręki napisałem do nich. Okazało się, że autorem tego projektu jest Grzegorz Ferber, który jest prezesem szczecińskiego oddziału SARP. Po kilku chwilach zadzwonił i prawie w pierwszej rozmowie rozpoczęliśmy współpracę.....:) Grzegorz okazał się niesamowicie sprawny i kreatywny. Już wtedy wiedziałem, że nasza współpraca mimo odległości do Szczecina będzie długa i owocna. W ten sposób wreszcie znalazłem kogoś komu nie musiałem tłumaczyć od zera co to jest DNW i co najważniejsze to Grzegorz potrafił mi mówić o zaletach DNW. Nie pamiętam kto w rozmowie zauważył, ale w temacie DNW może połączyła nas ODRA....:)

 

Pamiętam, że tego dnia zasypiałem z poczuciem jakie powinien mieć rozbitek na bezludnej wyspie kiedy zobaczył, że na wyspie nie jest sam.

+ powiększ

( jak przeczuwałem współpraca z ANIMATICA miała ciąg dalszy)  

  Czytaj więcej o ANIMATICA >>>

www.animatica.org

20 grudzień  2005
Święta....

W końcu grudnia z urzędami byłem już w roboczym kontakcie. Praktycznie mimo świąt i ogólnego klimatu rozluźnienia udawało mi się popychać temat do przodu. Myślę, że upór zaczynał właśnie wtedy przynosić efekty. 

 

Ponieważ w temacie DNW byłem już bardzo daleko pomyślałem na początku, że rodzinne spotkanie na święta będzie dobrą okazją do ujawnienia wszystkim co takiego knuję....:) Klimat świąt może sprzyjać przyjaznej ocenia nawet najbardziej dziwnych pomysłów. Musze w tym miejscu wspomnieć, że o moich planach i poczynaniach wiedziało raptem kilka bardzo bliskich osób. Jednak podczas wigilijnej kolacji powstrzymałem się od wyjawienia się nad czym wtedy pracowałem. W ostatniej chwili pomyślałem, że jeszcze nie czas a do tego nie mogłem pokazać nic materialnego i namacalnego. 


 

 



LISTOPAD 2005


5 listopad 2005

Jednak urzędy ...

W tych dniach upewniłem się, że pewna zdolność, którą odkryłem w swojej głowie kilka lat temu okazała się bardzo przydatna, ale po kolei......Twierdzę, że cały wątek "urzędowy" mógłby z powodzeniem służyć jako pomysł na jakiś program w TV. Uczestnicy dostawali by za zadanie załatwić od początku do końca jakąś konkretną sprawę. Do rywalizacji trzeba by wybrać kilka różnych miast w Polsce. Każdy kto przebrnie do końca i załatwi sprawę w wyznaczonym czasie zasłuży na super nagrodę. Taki program w odcinkach mógłby zdobyć całkiem niezłą oglądalność, a w przerwach na reklamy można by z powodzeniem reklamować leki na uspokojenie. Widzowie zapewne czekali by na następne odcinki aby obserwować jak uczestnicy powoli opadają z sił i poddają się biurokracji. Każdy kiedyś załatwiał coś w urzędzie i każdy wie, że sprawa wymaga nie lada odporności psychicznej. Myślę, że zwycięzca takiego programy, który załatwił jakąś sprawę do końca w wyznaczonym czasie mógłby następnie z powodzeniem startować wyborach do sejmu...:)....a  na pewno otwierając biuro doradcze miałby sporo klientów. 

 

To co odkryłem w mojej głowie to rodzaj "automatycznego generatora energii przeciwbiurokratycznej " Działanie sprowadza się do tego, że każda przeszkoda jaką napotkałem w urzędach generowała u mnie jeszcze więcej energii do załatwienia sprawy. W moich wycieczkach po urzędach zacząłem nawet stosować pewien zabieg psychologiczny. Prosiłem na początek rozmowy aby urzędnik powiedział mi jakie widzi przeszkody i gdzie będzie problem. W ten sposób miałem 2w1, wiedziałem gdzie jest problem i miałem "pożywkę" dla mojego generatora.          

 

15 listopad 2005
Tworzywo czy beton...

Do tego dnia miałem w głowie zakodowane, że mój DNW na wodzie unosić będzie się dzięki pływkom z rur PE. Generalnie jest to rozwiązanie bardzo trwałe. W tym dni całkiem przypadkiem trafiłem w Google na zdjęcie Domu Na Wodzie, ale zbudowanym na pływaku z prawdziwego, ciężkiego betonu. W pierwszym momencie nie mogłem w to uwierzyć, jednak po chwili sięgnąłem po kalkulator i wiedząc że 1m3 żelbetonu waży jakieś 2,5t szybko wyliczyłem że pływak wykonany z betonu waży 130t, ale zapewnia poprzez swoją wyporność ładowność 250t. Z odejmowania wyszło, że wszystko co włożę do takiego pływaka nie może ważyć więcej niż 120t. Tak więc pozostawiając bufor bezpieczeństwa 50t ( na wypadek opadów śniegu na dach )wyszło mi, że cześć mieszkalna może ważyć 70t. Wiedząc, że zbiorniki z wodą będą ważyć 10 t ( 10.000 l ) zostało mi jeszcze 60t na cały dom z oknami, ścianami, lampami, komputerem i naczyniami w kuchni. Niejako "na czuja" przyjąłem, że to spokojnie wystarczy, ale na tę okoliczność zrobiłem plik xls i zacząłem szczegółowo wyliczać ciężar poszczególnych rzeczy jakie są w domu. 

 

W łazience mam wagę ( pozostałość po mamie, sam jeszcze nie mam kompleksów...) Ważąc podstawowe elementy wpisywałem je w plik. Kilka dni spędziłem w OBI spisując z tabliczek ile ważą drzwi, okna, umywalka, panele itp... Nabyłem nawet taką małą ręczną wagę na haku jaką używają rybacy. Musiałem wyglądać naprawdę dziwnie kiedy brałem w sklepie paczkę paneli i unosiłem ją na wadze. O dziwo obsługa bacznie mnie obserwowała, ale tylko raz podszedł do mnie ochroniarz kiedy robiłem zdjęcie tabliczki znamionowej bojlera. Był tam napisany przez producenta ciężar i nie chcąc pisać wolałem zrobić zdjęcia. Nie pomogło tłumaczenie, że nie jestem z konkurencji i że próbuję w ten fotograficzny sposób robić notatki. Pan ochroniarz był stanowczy i kategorycznie zabronił robić zdjęcia. Na samo ważenie towarów nie zgłaszał uwag ....:) 

 

W tych dniach będą z córką na spacerze oczywiście nad odrą, okazało się, że na środku chodnika robotnicy prowadzą prace drogowe i leży tam stara betonowa latarnia przecięta ze względu na długość na pół. Ponieważ przeszkoda była spora musieliśmy zwolnić i wtedy zauważyłem, wystające stalowe pręty zbrojeniowe. To była właśnie ta chwila kiedy zrozumiałem, że w tym szaleństwie jest metoda. Obok siedzieli panowie robotnicy, a ponieważ nie sprawiali wrażenia zajętych zapytałem czy wiedzą z którego roku może być tak betonowa latarnia. Sprzeczali się ze sobą, ale na koniec ustalili, że jak nic jest z 60 lat. Tak wiec przez ponad 40 lat na zalanej betonem stali nie pojawiła się nawet odrobina rdzy. 

 

Ta obserwacja sprawiła, że następnego dnia wykonałem telefon do producentów rur z PE z pytaniem o cenę. Chciałem w ten sposób oszacować z jakiego materiału samo "pływadło" pod dom na wodzie będzie tańsze. Wyceny zacząłem dostawać w kolejnych dniach. W innym pliki xls wyszło mi, że wykonania tylko samego pływadła z tworzywa sztucznego będzie kosztować ok 140.000 zł. ( pewno doszłoby do 180.000 tyś. ), a do tego trzeba oczywiście doliczyć koszt samego domu, który nijak nie da się wykonać za 50 tyś zł. Przeliczyłem wszystko kilka razy i o rezygnacji z pływaka z tworzywa zdecydowały finanse. Tak więc koncepcja niezatapialnego pływaka z tworzywa szybko i stanowczo poszła na dno.

         + powiększ                        + powiększ                        + powiększ                       + powiększ

 

 


PAŹDZIERNIK 2005


2 październik 2005
Światełko w tunelu....

Upór i czasami pewnego rodzaju zawziętość w urzędach zaczęła powoli przynosić efekty. Z odpowiedzi jakie zaczęły spływać do mnie w pismach zacząłem wyrabiać sobie zdanie jak formalnie zbudować, zarejestrować i używać DNW. Nie było to łatwe ponieważ w polski ustawodawca kompletnie nie przewidział zjawiska DNW. Ścieżka formalna w moim przypadku jest rodzajem dryblingu między 5 ustawami. 

Ocalić dla potomnych

Powoli czując, że zaczynam odkrywać "ameryki" i wyznaczać pewne standardy dla takich obiektów zacząłem myśleć jak zrobić aby wszystko co ustaliłem z urzędami nie pozostało tylko w mojej głowie. Sprawa z jednej strony była łatwa z drugiej niezmiernie trudna. Łatwa ponieważ była oryginalna i jeszcze w Polsce nie istniejąca, trudna bo spotykała się niezrozumieniem więcej niż 50% osób których mówiłem o DNW. 

 

Pamiętając z doświadczenia zawodowego, że do wypromowania idei lub produktu wskazana jest dobra nazwa i logo. Wg najnowszych badań  większość populacji to wzrokowcy i informacja właśnie w ten sposób dociera do nich najlepiej. Przyjąłem również, że Dom Na Wodzie może chcieć zbudować tylko osoba o otwartym umyśle i co najmniej średnim wykształceniu. Z badań GFK Polonia wyczytałem, że większość w tej grupie docelowej używa Internetu w sposób regularny i często wręcz zawodowy. To skłoniło mnie do nazwania wszystkiego co robię DomyNaWodzie.pl Zabieg ten, jakby 2w1 promuje nazwę a jednocześnie miejsce gdzie można znaleźć kontakt. Mogłem oczywiście wybrać nazwę np BarkaWroclaw.pl pamiętając, że większość osób DNW kojarzy z barką, ale zabieg ten dałby za mały zasięg. Oczywiście musiałem dokonać rejestracji domeny i ponieść opłaty. W ten sposób ruszyły wydatki na budowę DNW. Z tej okazji podsumowałem +/- ile do tej pory wydałem na DNW. Policzyłem paliwo, telefony, materiały papierowe i wydatki w ksero aby wysyłać materiały do mediów. Na początek października ku mojemu zaskoczeniu wyszło tego prawie 5000 zł.

 

Z nazwą poszło nawet łatwo, z logo już było trudniej. Zajęło to kilka tygodni i rodziło bólach. Głównie dlatego, że w ramach logo, które musi w łatwy i czytelny sposób przekazywać informację musiałem zawrzeć dwa pozornie sprzeczne motywy. Woda i Dom dla większości nie da się połączyć bo grozi powodzą. Do tego jeszcze wcale nie krótka nazwa. Wiedziałem, że mój DNW w 90% będzie domem, a w 10% obiektem pływającym dlatego w ostatecznym logo funkcje "pływające" DNW zostały ograniczone. Największy nacisk położyłem na DOM jako taki. Widząc jak dzieci w przedszkolu mojej córki rysują różne domki zauważyłem. że prawie zawsze jest dwuspadzisty dach oraz okno z firankami....:)

 

                 wersja pierwsza                                 wersja pośrednia                        wersja ostateczna                
                  

   

15 październik 2005
Zawsze miałem sentyment do LEGO...
W Już na 100% wiedziałem, że pierwszy projekt DNW jaki narysowałem wyglądał jak podrasowany ale zawsze barak przyjąłem, że muszę zacząć poszukiwać pomysłu na projekt zewnętrzny DNW. Na wnętrzu nie skupiałem się czując, że będzie z tym łatwiej. W dzieciństwie od rodziny z Niemiec dostawałem klocki LEGO. Wspominam ten czas z niemałym sentymentem i pamiętam, że bawiłem się tymi klockami jeszcze na początku szkoły podstawowej. Kto wiem, może właśnie dzięki lego miałem dobrą wyobraźnie techniczną ? Tak więc pojechałem do centrum handlowego Korona na stoisku dla dzieci z bliską mi kobietą wybraliśmy kilka zestawów klocków. Wybór kloców był sensowny jeszcze pod jednym względem. "Kanciastość" klocków odpowiadała przyjętej zasadzie, że ze względów kosztowych unikać będę łuków i zaokrągleń w bryle obiektu. Zabawa była całkiem przednia. W trakcie zabawy/budowy nie było praktycznie żadnych ograniczeń. W 2 min mogła powstać najbardziej śmiała koncepcja i do tego niejako automatem była ona modernistyczna....:)

      + powiększ                        + powiększ                        + powiększ                       + powiększ

      + powiększ                       + powiększ                       + powiększ                         + powiększ

Pomyślałem, że przyjęte kryteria oryginalności i nowoczesności nie mogły być jedyne doszedł aspekt praktyczny. I tu już nie było łatwo, a klocki jakby przestały do siebie pasować. Wiedziałem już, że śluzy we Wrocławiu mają szerokość 9,6 m, wiedziałem, że prześwit pod większością mostów to max 4,5 m. Ustaliłem w RZGW i w rozmowach z kilkoma kapitanami statków wycieczkowych, że bezpieczne zanurzenie to max 1m. Ta ilość zależności bardzo utrudniała myślenia, ale właśnie wtedy bliska mi kobieta ułożyła klocki w sposób jak widać po prawej. Ten układ był przede wszystkim oryginalny, stosunkowo prosty w budowie i miał to o czym jeszcze nie pisałem. Koniecznie chciałem mieć miejsce na moje biurko w pokoju, który niejako wisi nad wodą....:) Taki układ dawał również duży taras oraz osobne pomieszczenie dla znajomych lub gości.

 

25 październik 2005
Złe zawsze kusi....

Jadąc pewnego dnia do Poznania pod mostem Trzebnickim zauważyłem jakieś statki, które stały przy stopniu wodnym. Oczywiście automatyczni zatrzymałem się, wziąłem aparat i poszedłem oglądać co to takiego. Były to dwie "KOSZARKI" Są to takie pływające hotele dla robotników którzy wykonuje prace w obiektach na wodzie. Powstało ich podobno w latach 70 ponad 200 szt. i do dzisiejszych czasów przetrwało ok 20 szt. Jest to zwykła barka górnopokładowa na której wybudowano ze stali jedną kondygnację. Taka koszarka nie ma własnego napędu, ale za to wewnątrz jest wszystko co potrzeba do mieszkania. Są kajuty na 10-60 osób ( zależy od długości koszarki), są zbiorniki na 7000 litów wody, kuchnia, prysznic, świetlica i nawet pralka.  

 

Wiele z takich koszarek działa teraz jako restauracje lub knajpy. Znalazłem takie w Krakowie, Toruniu i Bydgoszczy. Chcąc mieć spokojne sumienie, że rozpoznałem ten wątek dokładnie zacząłem szukać czy ktoś sprzedaje takie koszarki. W sieci znalazłem ich nawet 10 szt. Były różne w różnych miastach za całkiem nie małe pieniądze. Najtańsza była pod Opolem, właściciel zaczął od 80 tyś, najdroższa w Szczecinie za ponad 180 tyś ( piękna była, dwa pokłady i wszystko takie duże i obszerne). Pamiętając jednak przed czym ostrzegali mnie Panowie w stoczni miałem obawy czy jednostki które mają prawie tyle lat co ja są choć w takiej kondycji jak ja....:) 

 

Mimo niewątpliwej zalety, że taka koszarka już fizycznie była i potrzebny był tylko remont odłożyłem ten temat na półkę. Dalej byłby to rodzaj pływającego baraku. Oczywiście mogłem wykonać jakąś rewitalizację od zewnątrz, ale ostatecznie temat potraktowałem jak "pułkownika" przypominając sobie, że konstrukcja ze stali wymaga wymiany blachy co 7-10 lat

      + powiększ                       + powiększ                       + powiększ                         + powiększ

 


WRZESIEŃ 2005


2 wrzesień 2005

Kampania Wrześniowa

Praktycznie cały wrzesień spędziłem "walcząc" w urzędach. Kawałek po kawałku "zdobywałem" informacje, które musiałem mieć aby móc spokojnie i pewnie ruszyć z budową DNW. Bardzo bałem się sytuacji kiedy z dużym trudem zbudowałbym własny DNW, a na koniec dostałbym pismo z jakiegoś urzędu, że niestety nie mam jakiegoś pozwolenia lub akceptacji i że w terminie 7 dni mam usunąć braki lub usunąć obiekt z Drogi Wodnej. 

 

Mimo prawie samych zalet, DNW ma jedną wadę. Taka jednostka, której powierzchnia ma więcej niż 5o m2 waży najczęściej powyżej 50 t. Jednak DNW które buduje się obecnie ważą pow. 120t. Efekt jest taki, że chcąc wyciągnąć taki obiekt z wody trzeba albo korzystać z pochylni w stoczni ( na dzień dobry 5000 tyś + opłaty za postój ), albo ściągnąć specjalny dźwig ( jest taki jeden w Hamburgu, dojazd 15 EURO/km + chyba 300 EURO/h pracy ). A i tak postawić taki obiekt można tylko na brzegu bo przez żaden most nie da się przejechać bez katastrofy drogowej. Właśnie dlatego z taką uwagą przykładałem się do wszystkich spraw formalnych.

20 wrzesień 2005
Media, czwarta władza

W strategii medialnej jaką pisałem na plaży podczas wakacji przewidziałem mocne wsparcie mediów. Rozpocząłem rozmowy praktycznie ze wszystkimi mediami które w mojej ocenie mogły zapewnić odpowiedni zasięg. Cel był prosty. Chodziło mi o wypromowanie idei DNW w Polsce jako poważnej alternatywy dla klasycznego budownictwa. 

 

Od kilku miesięcy obserwowałem to co działo się z cenami mieszkań i gruntów i nabierałem przekonania, że wszystko to będzie dostępne dla naprawdę garstki osób. W tym czasie wpadła mi w ręce mapka z gazety z której wynikało, że klimat dla rozwoju w Polsce DNW jest wprost idealny. Ceny mieszkań szybowały w kosmos a popyt wcale nie był większy. W strategii sporo miejsce poświęciłem właśnie na sprawę kosztową budowy DNW. Dodatkowo sporo nacisku położyłem na unikatowość projektu i to że będzie to pierwszy w Polsce DNW. 

+ powiększ

Rozmowy z mediami trwały praktycznie do sierpnia 2006. Media, które uznały, że projekt jest na tyle ciekawy, że mogą o nim pisać umieściłem w DZIALE PATRONI >>>

 

 


SIERPIEŃ 2005


2 sierpień 2005

Po powrocie z wakacji 

Ciągle motywacja urzędników. Przestałem już liczyć ile musiałem wykonać telefonów i ile razy musiałem jeździć od urzędu do urzędu. Pamiętam dni kiedy wsiadałem w auto po 9:00 i do 14 non stop byłem w urzędach. Albo ktoś wyszedł i zaraz wróci, albo właśnie pojechał na urlop ( mimo że obiecał mi odpowiedź ), albo inny wydział jeszcze nie przysłał swojego stanowiska....itp., itd., itp., itd., itp., itd., itp., itd ( chyba jakaś piosenka miała taki refren 

 

20 sierpień 2005

Ponieważ w pracy praktycznie cały czas korzystam z dobrodziejstw Internetu zacząłem na poważnie szukać materiałów o DNW w Google. Przy odpowiedniej metodologii i konsekwencji w sieci można znaleźć praktycznie wszystko. Pamiętam wieczory kiedy siadałem do komputera o 21 i jakoś po 3 nad ranem łapałem kontakt z rzeczywistością. Wszystko co znalazłem w sieci już na 10000% przekonało mnie, że projekt DNW jaki poczyniłem należ głęboko schować i pokazywać na lekcjach projektowania jak nie należy projektować dom. Ta samokrytyka kosztowała mnie sporo energii, ale za każdym razem przypominałem sobie cel, że pierwszy w Polsce DNW musi być baaaaardzo nowatorski i kontrowersyjny zarazem. 

 

Najciekawsze projekty i obiekty znalazłem oczywiście w kolebce DNW w Amsterdamie. Sporo osób mówiło mi, że właśnie do Holandii jadą wszyscy najbardziej zdolni architekci. To co znalazłem w Google potwierdzało tę teorię. Upewniłem się, że nie będzie łatwo zrobił  ciekawy projekt architektoniczny przy tylu ograniczeniach jakie dotyczą obiektów na wodzie. Jednak widząc, że w Holandii się to udaje nie ma powodów mieć kompleksy i trzeba przyjąć że we Wrocławiu również się uda ....:) Więcej ciekawych obiektów umieściłem tutaj >>>>

+ powiększ                                       + powiększ                                       + powiększ

Ponieważ w harmonogramie przyjąłem, że fizycznie budowa rozpocznie się gdzieś w połowie 2007 roku nie stresowałem się za bardzo sprawą projektu.  Najważniejsze było to aby efekt końcowy był najlepszy. Przy tej okazji zdobyłem sporą wiedzą o architekturze i projektowaniu. Zacząłem kupować branżowe gazety i badać temat. Nawet zwykła jazda po mieście wyglądała teraz inaczej. 

 

Głowę miałem jakby wyżej obserwując wszystko co się buduje nowego. Bardzo chciałem aby projekt mojego DNW miał nie wiele z klasycznej architektury. Przy czym nie bez znaczenia było że jestem fenem Modernizmu w architekturze. Twierdzę, że ten styl przetrwa setki lat i zawsze w każdym wieku będą do niego odwołania. Jego prostota, a zarazem efektowność jest wprost niezbędna przy DNW. Nie bez znaczenia jest fakt że modernizm do minimum ogranicza ilość detali. Nie często spotyka się też łuki i bogate zdobienia. Z praktyki wiem, że właśnie te elementy widują kosztorys domu w górę. 

 

Przez wiele weekendów oglądałem w Discovery serial GREAT DESIGN. Niesamowity program dla każdego kto zamierz coś budować. Prowadzący Kevin przez ok 60 min pokazywał historię budowy jednego domu. Wszystko zaczynało jak rosła jeszcze trwa, a kończyło jak gospodarze pili szampana na parapetówce. Oglądałem prawie wszystkie odcinki i podobno wyglądałem jak pięciolatek przed telewizorem z bajką. Twierdzę, że każdy kto zechce budować własny dom powinien obejrzeć kilka odcinków tego filmu. Niesamowicie prosto i merytorycznie pokazane zmaganie ludzi z tematem. Potyczki z projektantami, wykonawcami, urzędami, naturą, budżetem. W pigułce i prostym językiem Kevin robił podsumowanie często kilku lat jakie trwała budowa każdego domu. Mam nawet notatki..:) Pamiętam np takie zalecenie/zasadę, którą dla zachowania równowagi psychicznej powinien stosować każdy kto buduje dom: " NIE WYZNACZAĆ SOBIE NIE PRZEKRACZALNYCH TERMINÓW..." Na każdej budowie niespodzianek jest taka ilość, że nie jeden facet może dostać zawału i nie jedno małżeństwo może mieć kryzys. Myślę, że akurat ta zasada bardzo przyda się przy budowie domu właśnie na wodzie....:)

 


LIPIEC 2005


20 lipiec 2005

Po powrocie z wakacji upewniłem się, że w temacie sprawności pracy urzędów jest jeszcze trochę do zrobienia. Na kilka pism, które złożyłem przed wyjazdem odpowiedzi uzyskałem SZTUK 1. Ciekawe czy zgadniecie od kogo ?...:)...Najsprawniej zadziałała jak to wskazuje sama nazwa STRAŻ POŻARNA !!!. Ponieważ również tak złożyłem prośbę o wytyczne, zalecenia i przepisy jakie musze brać pod uwagę przy budowę Domu Na Wodzie. W krótkim i treściwej odpowiedzi zostałem odesłany do przepisów ustawy o Żegludze Śródlądowej oraz do ustawy Prawno Wodne. Ponieważ znałem już treść tych ustaw miałem świadomość, że przynajmniej ze strony strażaków nie będę miał problemów.

 

Kilka następnych tygodni zajęła mi ponowna pielgrzymka po urzędach z pytaniem o moje pisma. W większości wypadków uzyskiwałem odpowiedź, że sprawa jest badana i że odpowiedź będzie niebawem. Przeczuwając, że w tym stylu sprawa może potrwać do świąt stałem się bardziej stanowczy. W kilku przypadkach skończyło się to spięciem. Oczywiście pamiętałem o zasadzie, że nic tak nie blokuje urzędników jak tzn. " pieniacz" starałem sie wspiąć na wyżyny "negocjacji petenta". Zasada ta w sprowadza się do tego, że trzeba wnikliwie słuchać, a na stwierdzenie, że brak jest uregulowań prawno-formlanych należy zająć bardziej wygodną pozycję na fotelu i stwierdzić: "...to zastanówmy się w takim razie jak ten problem rozwiązać inaczej..."  Ustaliłem obserwując reakcje urzędników, że większość petentów nie dociera do tego etapu i wcześniej po prostu odpuszczają ( chowając niestety do szuflady swoje pomysły i marzenia ) 

29 lipiec 2005

Moja strategia zaczęła przynosić efekty. W kilku urzędach sprawy się odblokowały i korespondencja zaczęła krążyć. Niestety na początek wewnętrznie po wydziałach, ale w wyniku tego zaczęły do mnie trafiać pisma z bardziej szczegółowymi pytaniami. Odebrałem to jak faktyczne ożywienie w temacie. Faktem jest, że treść pytań i pism stawała się coraz bardziej konkretna i dokładna. 

 

Minęło pół roku realizowania mojego marzenia i zaczęły pojawiać się pierwsze efekty....:) Niejako asekuracyjnie zimą przyjąłem sobie, że papierologia i tak zajmie jak nic rok. Tak więc wszystko szło zgodnie z planem...:) Czułem, że pewno nie raz w urzędach pojawią się emocje, ale miałem przekonanie, że ruszyłem ogromną i ciężką maszynę urzędniczą. Dokumenty zaczęły krążyć i już wtedy wiedziałem, że jestem skazany na sukces !!!  

 



CZERWIEC 2005


 
16 czerwiec 2005

W czerwcu praktycznie sporą część czasu poświęcić musiałem mojej pracy zawodowej. Zacząłem zauważać, że coś co w zasadzie jest tematem prywatnym zaczyna oddziaływać na to co robiłem w pracy. Nie od dzisiaj znana jest zasada równowagi między pasją ( zacząłem wtedy odczuwać że sprawa DNW zaczyna mnie kręcić ), a pracą zarobkową. 

 

Nie bez znaczenie był również fakt, że po rajdzie po urzędach i zostawieniu sporej ilości pism oczekiwałem na opinie urzędów.

 

Kilka wolnych dni, głównie weekendy spędziłem w samochodzie jeżdżąc po Wrocławiu i oglądając wszystkie możliwe miejsca do cumowania DNW. Wtedy trafiłem do awanportu śluzy Zacisze przed Politechniką Wrocławską. Fajne miejsce i na pewno bezpieczne w okresie zimowym. Takich urokliwych miejsc znalazłem kilka i właśnie wtedy zacząłem robić profesjonalną dokumentację wszystkich miejsc, które wtedy w mojej ocenie nadawały się do cumowania. Wiedziałem po lekturze ustawy o Żegludze Śródlądowej oraz ustawy Prawo Wodne na jakie rzeczy musze zwracać uwagę. Oprócz możliwości technicznych do cumowania, szerokości drogi wodnej, zanurzenia zwracałem uwagę na możliwość dojazdu samochodu z wodą. 

 

Wszędzie gdzie byłem na początku szukałem szafki z prądem. W zasadzie wszędzie jest ich cała masa i właśnie przez ich masowość nie są widoczne. Prąd jest w DNW najważniejszym medium. Jeśli go nie ma to wszystkie inne traci sens. Gaz można mieć w butli, wodę można przywieść beczkowozem, ogrzewanie można mieć na kilka sposobów, ale jak nie ma prądu do masakra. Przecież nie można skoczyć z wiaderkiem po prąd do sklepu. Na co dzień nie zauważamy czegoś takiego jak elektryczność. Pewno gdybyśmy byli w Amsterdamie i podpisali z elektrownią umowę na kilka lat to prąd zostałby "podciągnięty", ale na tym etapie przyjąłem z pokorą że nikt w urzędach dla mnie jednego nie zrobi tego. 

 

Właśnie wtedy pomyślałem, że gdyby osób z DNW było kilka to z urzędami i firmami o mediów bytowych byłaby inna rozmowa. Ta myśl zaczęła mi kiełkować w głowie i w następnych miesiącach zacząłem się zastanawiać jak odszukać osoby, które mają podobne marzenia jak ja. Z doświadczenia zawodowego wiedziałem, że najbardziej pomogą mi w tym media. Wtedy zacząłem myśleć o "strategii medialnej" dla budowy pierwszego w Polsce Domu Na Wodzie. Pozbierałem trochę materiałów i książek, a ponieważ zbliżał się wyjazd urlopowy nad morze wiedziałem, że znajdę na tę strategię czas. 

 

  Więcej o miejscach do cumowania opisałem tutaj>>>

 

 


29 czerwiec 2005

Wakacje !!! Myślę, że w ostatnich czasach to naprawdę najbardziej zaniedbany temat w życiu prawie każdej pracującej osoby. Teoretycznie powinno być tak, że jeśli już zorganizujemy wyjazd, załatwimy wszystko w pracy to wszystko powinno być łatwe i przyjemne. Po tych wakacjach nabieram przekonania, że nawet do kurortów dotarł biznesowy wielki świat. Nawet mnie zadziwiały zbiegi marketingowe jakie podejmowali sprzedawcy klapek plażowych albo najbardziej "dziwacznie niepotrzebnych" zabawek dla dzieci. Wszystko to jeszcze raz przekonało mnie, że wypromować można praktycznie wszystko, nawet DNW ....:)

 

Obok miejsca gdzie po błaganiu właścicielki na kolanach dostałem z córką pokój 0,5 osobowy zobaczyłem, że w szybkim tempie powstaje kolejne miejsce do masowego "goszczenia" wczasowiczów. Po rozmowie z panem który obsługiwał dźwig ustaliłem, że inwestor zakupił w Niemczech kontenerowy hotel. Samo postawienie wszystkich "klocków" trwało może 2 dni. Widzą efekt finalny pojawiły się u mnie dwie myśli. 

 

Pierwsza, że ten typ budownictwa jest bardzo szybki i sprawny co na pewno ma wpływ na cenę. Druga myśl była jednak pesymistyczna. Widząc te wcale nie ładne "klocki" dostrzegłem, że projekt, który narysowałem i który Ciepłe Domy obrobiło był co tu dużo gadać koszmarny !!!! Potwierdziła mi się po raz 152 zasada, że siedząc w jakimś temacie przez długi czas po prostu nie możemy już zobaczyć pełnego efektu....

 

 

No bo skoro mam zbudować pierwszy w Polsce dom na wodzie to na pewno nie może to być zwykły barak postawiony na czymś płaskim co pływa. Humor mi się tyci popsuł bo okazało się że sporo pracy i czasu zostało zmarnowane, ale z drugiej strony jeśli przyjęty projekt miał być "koszmarkiem" stojącym w centrum miasta to tego czasu nie było żal. Jeszcze nie wiedziałem jak to zrobić, ale powiedziałem sobie, że mój DNW musi być nowoczesny architektonicznie, a jego wygląd musi sprawiać, że wszystkim będzie dech zapierać. Taki cel został również wpisany w strategię medialną, którą pisałem leżąc na plaży i obserwując z jaką determinacją moja córka przez wiele dni zajmowała się zbieraniem kamyków na plaży. Klimat wakacji na Bałtykiem pamiętam z dzieciństwa i ku mojemu zdziwieniu nie wiele się zmieniło. 

 

Ze zmian na pewno należy odnotować zjawisko "ryczących product manegerów". Ten gatunek handlowców wydziałem już w innych krajach, ale w Polsce ich narzędzie promocyjne były totalne. Mniej więcej co 10-15 minut szum fal jaki dominował na plaży wśród setek leżących plażowiczów rozrywał RYK młodzieńca, który jak przez megafon ryczał na całe gardło: "Gorące, Świeżutkie naleśniczki z jagodami !!!! " Pamiętam, że czwartego dnia oznajmiłem młodzieńcowi, że jeśli jeszcze raz tak zrobi w moim sąsiedztwie podrywając mnie i sąsiadów na nogi to wezwę policję i sanepid. Moje argumenty pomogły i nawet sąsiedzi mnie wsparli. ( ciekawe dlaczego wcześniej sami tego nie zrobili ? ) W takim "leniwy" sposób nie byłem na wakacjach chyba od 20 lat. Przyjąłem, że po w sumie pracowitej pierwszej połowie roku należy mi się klasyczne leżenie na plaży. Ponieważ pamiętałem moje wspomnienia z wyjazdów nad morze chciałem również mojej córce "zostawić" w pamięci podobne obrazy. 

 


 

MAJ 2005



8 maja 2005

Wstępny projekt DNW już miałem. Czym więcej go oglądałem tym bardziej czułem, że to bardzo duża odpowiedzialność planować samodzielnie coś takiego. Nie to że miałem jakieś kompleksy ale wiem że takich rzeczy ludzie uczą się na studiach i latami zdobywają wiedzę. Wiedziałem, a raczej czułem że łazienka powinna być przy sypialni, ale takich zagadnień mogło być więcej. Przypomniałem sobie wtedy o moim starym znajomym Miłoszu Lipińskim z którym latałem na paralotni. Pamiętając, że jest właścicielem wziętego biura projektowego www.ciepledomy.pl  umówiłem się na spotkanie. 

 

Na spotkanie zabrałem wszystko co miałem. Moje projekty, zdjęcia ze świata itp. Poprosiłem Miłosza w wsparcie merytoryczne i konsultację projektu. Chodziło mi o konstruktywną krytykę projektu. O dziwo prawie wszystkie założenia Miłosz i jego architekt potwierdzili. Pomogli mi bardzo w "ogładzeniu" projektu i przeniesieniu jego na profesjonalny rysunek projekt. Efektem pracy były profesjonalne wizualizacje, rzuty i projekty zewnętrzne. 

+ powiększ

 


25 maja 2005

Jeszcze w RZGW ktoś zalecił mi i niejako postraszył, że skoro obiekt ma cumować w centrum Wrocławia niezbędne bedize udanie się do Urzędu Miejskiego do  Wydział Architektury. Sprawa dotyczyć miała Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego  oraz wydania Pozwolenia na Budowę. W urzędzie miejskim na Placu Nowy Targ już na wejściu mój pomysł spotkał się z uśmiechami. Oczywiście zachowując zimną krew wytłumaczyłem sens tego co robię w wyniku czego Pani, która dołączyła po czasie wzięła mnie do innego pokoju i pokazała na ścianie magiczną mapę ze sporą ilością zaznaczonych na żółto sektorów miasta. Podział tych sektorów nie odpowiadał żadnej logice ani druk ani ulic.  Odszukałem miejsca w których jeszcze wtedy myślałem że możliwe jest cumowanie. Pani sięgnęła do szafy po segregator ze stosownym numerkiem i wtedy się zaczęło. Generalnie usłyszałem, że cała cześć ścisłego centrum Wrocławia jest pod ścisłą ochroną Miejskiego Konserwatora Zabytków i nawet kosz na śmieci postawiony w rejonie Ostrowa Tulskiego musi posiadać jego akceptację. Faktem jest, że w wyniku całkiem miłej rozmowy miałem całkiem nie miły nastrój. 

 

 

+ powiększ


+ powiększ

W samym Wydziale Architektury ustaliłem, że złoże pismo w sprawie wydania wytycznych i zaleceń jakie musze spełnić ubiegając się o Pozwolenie Na Budowę. Pismo to chyba następnego dnia złożyłem, a najwięcej problemów miałem ze znaczkiem skarbowym za 5 zł. Wiedziałem, że papier ma różne właściwości, ale nie przypuszczałem, że 4cm2 papieru z ząbkami może wywołać taki stres. Pani przyjmująca pismo prawie z pretensją oznajmiłam że nie przyjmie pisma bo nie ma znaczka. Sięgnąłem do kieszeni po drobne i mówię że poproszę w takim razie 1 szt. Wiedziałem, że reakcje urzędników są często mało stosowne, ale ta Pani wyznaczyła nowy standard...:) Tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedziała, że ona jest urzędnikiem, a nie punktem sprzedaży znaczków i że może przyjąć pismo jak zakupię sobie gdzieś poza urzędem znaczek. Zachowując spokój zapytałem czy w urzędzie można nabyć znaczek. Ponieważ Pani odpowiedź na to pytanie zaczęła w podobnym tonie niestety zobaczyła moje plecy....

+ powiększ

Najbardziej sensownie wtedy zachował się Pan ochroniarz w Urzędzie, który podpowiedział mi że znaczki powinienem kupić w banku.  Udałem się na Wita Stwosza do PKO. Tam wcale nie poszło lepiej. Okazało się, że do "zarządzania" grupą klientów zainstalowano automat z takimi bileto-numerkami. Oczywiście nie było opcji "zakup znaczków skarbowych". Próbowałem na "pewniaka", ale jakaś Pani w moherowym berecie namierzyła mnie....:)  Próbowałem na "proszącego" ale jakiś starszy Pan oznajmi, że czeka już ponad godzinę i mam czekać na swój numerko-bilet. Udałem się do informacji i dopiero tam uzyskałem wsparcie. Pani podobno łamiąc regulamin banku biorąc ode mnie gotówkę przyniosła mi znaczki. Poprosiłem wtedy na zapas 10 szt. Potem okazało się mogłem kupić ich nawet 50 szt....:) Wtedy przypomniałem sobie spór jaki toczył się o fontannę, która została wybudowana chyba jako po konkursowa praca na placu Gołębim właśnie w centrum. Pamiętam, że śledziłem wtedy ten temat bardzo uważnie i już wtedy wiedziałem, że zdanie Konserwatora Miejskiego we wszystkim co dzieje się w architekturze w centrum ma duże znaczenie. Chyba następnego dnia nie bez lęku i obaw napisałem pismo w którym opisałem projekt i złożyłem w sekretariacie u Konserwatora Miejskiego prosząc o potwierdzenie na kopii. Upewniłem się, że odpowiedź w myśl przepisów powinienem uzyskać do 2 tyg. Czułem, że na te pismo wyczekiwać będę jak na wyniki z matury.




KWIECIEŃ 2005



2 kwiecień 2005

Wreszcie projekt...

W tym momencie mogłem już na roboczo zająć się już tworzeniem ostatecznego projektu mojego domu na wodzie. Wtedy również okazało się, że szkoła budowlana, którą dane mi było skończyć wreszcie się na coś przydała. Z dużą łatwością udało się stworzyć koncepcje architektoniczną samej konstrukcji domu. Jako takie pojecie techniczne, które miałem jeszcze z dzieciństwa kiedy pomagałem mojemu tacie budować różne konstrukcje stalowe do pracy w lesie pozwoliły mi wstępnie zaprojektować konstrukcję stalowej ramy na której będzie stał dom, a do której od dołu będą przyczepione pływaki. 

Oczywiście nie było to ostateczny projekt wykonawczy, a raczej ogólna koncepcja. Na tym etapie skupiłem się na wyglądzie zewnętrznym i układzie pomieszczeń. To był moment w którym wiedza która zdobywałem przez kilka miesięcy rozmawiając z wieloma osobami i oglądając wiele statków. Wiedziałem, że bardzo dobrze należy wykorzystać miejsce. Każdy m2 na wodzie stanowi cenną wartość i pomieszczenia, które powstają w klasycznym domu po tj. magazynki i korytarze na wodzie muszą mieć inny charakter.

 

Dodatkowym bardzo ważnym aspektem jest bezpieczeństwo. Właśnie dlatego w wokół DNW jest rodzaj trapu, który służy do komunikacji i jednocześnie zapewnia możliwość wyjścia praktycznie w każdym miejscu w którym się stoi. 

Najbardziej mogłem poszaleć na górny pokładzie, który z powodu niskich prześwitów pod mostami musi być płaski. Po prostu nie da rady zrobić ładnego spadzistego dachu bo aby zrobić taki dach nad jednym piętrem musiałby zaczynać się prawie nad wodą.  Pewno można by zrobić mały spadzisty daszek, ale przy czymś takim ani nie będę miał ładnego strychu ani tarasu na dachu. 

 

Tak więc pamiętając, że współczesne pokrycia dachowe, a w szczególności papy są bardzo szczelne zaplanowałem płaski dach. Chcąc aby maksymalnie mocno DNW przypominał klasyczny dom nie mogłem sobie odmówić pokrycia dachu trawą. Na allegro widziałem faceta, który na sprzedaje taką trawę w rolkach jaka jest na boiskach i liczy sobie 12 zł/m2. Warunkiem jest zamówić ponad 20m2 bo transport przyjeżdża na palecie i musi się jemu opłacać. Tak wiec prawie na połowie dachu przewidziałem trawkę. Już czułem jak co tydzień będę ją sobie kosił....:)....( gdzieś z dzieciństwa pamiętam że uwielbiałem śmigać kosiarką u mojej babci w ogrodzie) Oczywiście do podlewania zakupię jaką maszynerię, która wodę będzie brała z Odry. Pozostałe część dachu to bardziej użytkowa część i ponieważ tylko na dachu może pomieścić się więcej niż 30 osób przewidziałem deskowanie. Wszystko co wtedy powstawało w projekcie było na swój sposób oryginalne. Bardzo dużo pomocy uzyskałem w tym momencie od bliskiej mi kobiety. Jej uwagi i czasem krytyka była bardzo sensowna i sprawiły, że rozplanowanie wszystkiego było bardzo przyjazne dla użytkownika.

+ powiększ
+ powiększ
+ powiększ
 

22 kwiecień 2005

 urzędologia...

Od tego momentu zacząłem również umawiać się na spotkania z osobami, które miały na co dzień mają do czynienia z Odrą. Na pierwszy ogień wziąłem RZGW ( regionalny zarząd gospodarki wodnej ). Praktycznie od ich decyzji zależy czy w miejscu, które sobie wybiorę mogę cumować czy też musze szukać inne lokalizacji. Osobą, która z ramienia urzędu zajmuje się takim tematami jest Pan Janusz Bogucki. Po kilku próbach umówienia się na spotkanie udało się ustalić wolny termin. Wtedy wydrukowałem projekty i pełen entuzjazmu udałem się na spotkanie. W krótkiej i rzeczowej rozmowie w której po raz chyba 132 musiałem komuś streszczać jak chce zamieszkać na wodzie ustaliliśmy, że musze wystąpić do urzędu oficjalnie z opisem projektu oraz wskazaniem lokalizacji, które biorę pod uwagę. Następnego dnia wystosowałem pismo i klasycznie poprosiłem w sekretariacie o potwierdzenie wpłynięcia na mojej kopii.

Następnego dnia, za namową Pana Boguckiego udałem się do URŚ ( Urząd Żeglugi Śródlądowej ). Miałem tam szukać Pana Waldemara Lisowskiego, od którego zależy czy uzyskam pozwolenia na pobyt mojego domu na wodzie. Siedziba mieściła się na teranie portu miejskiego we Wrocławiu. W korytarzu ogromna tablica ze sporą ilością przypiętych kartek z ogłoszeniami o przetargach, stanami wód, itp... Po pobieżnym przeczytaniu całości nabrałem przekonania, że mimo iż temat dotyczy wody to będzie jednak pod górkę. Ale nic to, szukam sekretariatu, pukam i wchodzę. W środku nikogo nie ma. Po chwili z pomieszczania obok dobiega jakiś szum więc podchodzę i zaglądam. W środku w pokoju mniejszym niż sam sekretariat za wcale nie małym biurkiem sieci Pan w średnim wieku i pogodnej twarzy. Jak się po chwili okazało był to Pan dyrektor Waldemar Lisowski. 

 

Zacząłem klasycznie, że chciałem zająć kilka minut. Z doświadczenia już wiedziałem, że prawie zawsze te moje spotkania trwały nie mniej niż 1,5 godziny. Po raz 133 w kilka minut streściłem mój cel i zapadła krępująca cisza. Po chwili pojawiły się bardzo szczegółowe pytania, jak chcę rozwiązać sprawę zbiorników na czystą wodę, co będę robić ze ściekami, jak zabezpieczę mój dom przed chuliganami, skąd będzie energia elektryczna, itp.... Ostatni raz czułem się tak chyba na maturze. Po chyba 15 pytaniu na które również odpowiedziałem sprawnie, przekonywująco i na temat wyczułem, że mogę liczyć na poparcie. Po chwili ku mojemu zaskoczeniu Pan dyr. niczym nie zmuszony wyciągnął kartkę i sam z siebie zaczął rysować i podpowiadać mi inne rozwiązania techniczne, które skrupulatnie notowałem w głowie. 

Z czasem zeszliśmy na wątek prawny i tutaj nagle rozmowa straciła już swoje tempo, a początkowy optymizm jakby przygasł. Z regału obok Pan dyr. bez szczególnego szukania wyciągnął duży czerwony segregator i z równie dużą sprawnością odnalazł stosowną ustawę. Zapadła krępująca cisza podczas której było słychać tylko szelest kartek z Dziennika Ustaw. Po chwil padły słowa: 

„ hm.....oj nie będzie łatwo, jak Pan się zapewne domyśla nasze kochany ustawodawca niestety nie przewidział takiej sytuacji jak Pana. Ustawa w sposób jasny nie mówi o tym, że możliwe jest zbudowanie i użytkowania takiej konstrukcji na wodach śródlądowych, ale jednocześnie tego nie zabrania. Hm....” Znowu zapadła cisza na lekturę i po chwili.....” Jak tu Panu pomóc....?....” 

 

Jak się okazało to pytanie padło potem jeszcze 5 razy i niestety ciągle bez odpowiedzi. Zerkając na zegarek stwierdziłem, że minęła już pierwsza godzina spotkania i właśnie w tej chwili padły wyczekiwane słowa:....” zaraz, zaraz ....? !!, a może by tak...”  Wtedy Pan dyrektor wstał i ponownie sięgnął do regału po inny segregator w którym równie sprawnie odszukał inną ustawę. Z jej zapisów wynikało, że nasz jednak mało kochany ustawodawca przewidział sytuację podobną do mojej ale w ustawie o Sporcie i Rekreacji. Wtedy już stało się jasne, że od strony formalnej nie powinno być z moim pomysłem problemów. Po tym spotkaniu poczułem faktycznie ulgę podobną do tej jaką ma się po wyjściu z piwnicy w której spędziło się więcej niż kilka dni. Dzienne światło zawsze wtedy wydaje się jakby bardziej jaśniejsze, a kolory bardziej wyraziste. 



MARZEC 2005



4  marzec 2005

Spektakularny zwrot

 

Kilka dni później załatwiałem coś u znajomego, który ma zakład szklarski na terenie fabryki PILMET w części na której pomieszczenie wynajmuje całe mnóstwo firm. Przed jedną z największych na tym terenie hal leżała cała masa stalowych konstrukcji i elementów, a na ścianie widniał piękny i elegancji, niklowany napis GALWMET - www.galwmet.pl . Nie wiedzieć kompletnie dlaczego intuicja podpowiedziała mi, że musze tak wejść. Zabrałem z fotela swój coraz grubszy segregator i skierowałem się do drzwi z napisem BIURO. W środku zastałem miłą brunetkę z długimi włosami i przenikliwym wzrokiem. Wychodząc z założenia, że będzie nam trudno nawiązać dialog w sprawach technicznych zapytałem czy jest możliwość rozmawiania z kimś kto zajmuje się technologią u nich. Pani popijając kawę oznajmiła, że niestety nie ma tego Pana wskazując na szybę i gabinet za szybą, ale ona chętnie mi pomoże...

Streściłem wtedy moje plany i dylematy oraz poinformowałem, że mocno liczę iż zamówienie takich stalowych zbiorników będzie u nich tańsze. Pani wzięła ode mnie skromny rysunek takiego pływaka jaki zrobiłem, wręczyła mi wizytówkę i poprosiła o kontakt następnego dnia ok 11:30. Taka dokładność wydała mi się intrygująca. Następnego dnia nie chcąc aby znowu usłyszeć przez tel. że mają co teraz robić i że musze odbierając zbiorniki od nich wcześniej obrabować bank postanowiłem dokładnie o 11:30 stanąć w drzwiach firmy Galwmet. Ta sama miła brunetka na mój widok wstała i poinformowała mnie, że sprawę jak obiecała przekazała dalej i że najlepiej będzie jak od razu pójdę do odpowiedniej osoby. Wskazała drzwi od pustego poprzednio pokoju za szybą w którym za dużym biurkiem siedział Pan, który w nie wiedzieć czemu w pierwszym momencie przypomniał mi Pana Zagłobę. Trafiłem właśnie na drugie śniadania na które ze smakiem zajadał prawdziwą kiełbasę( chyba myśliwska ), pomidory i zwykłe kanapki z masłem. Ponieważ usta miał pełne przyjąłem, że będzie zręczniej jak sam zacznę temat. Rozłożyłem przed nim mój segregator i pokazując przykłady domów na wodzie na świecie streściłem moją koncepcję. 

Pan kończąc śniadania na jednym oddechu sięgnął po papierosa, zapalił i dłuuugo się zaciągnął. W stercie papierów odszukał mój nieudolny szkic po powiedział. „ Proszę Pana, koncepcja mi się podoba, ale widzę, że chce Pan to wszystko zrobić od dupy strony”.....W kilku zdaniach opisał dlaczego te zbiorniki nie mogą być tanie oraz potwierdził mi konieczność ich malowania co kilka lat. Potem zadał mi pytanie: „wie Pan gdzie jest Oporów? ( potwierdziłem )....prosze pojechać za Oporów, tam w kierunku na Mokronos od niedawna jest duża hurtownia rur PCV i PE. Wie Pan, takie żółte co czasem na ulicach widać jak je zakopują...”

Na koniec powiedział, abym kupił kilka takich rur, zatkał im szczelnie końce i podczepił je do mojej konstrukcji zamiast metalowych zbiorników. Szybko wyliczył ile +/_ oszczędzę tysięcy złoty i z prawdziwą bezinteresowną życzliwością powiedział: „...no i mam u Pana piwo..” Odparłem, że nawet całą skrzynkę. Wtedy sięgnął po kolejnego papierosa i podsumowując stwierdził: „ ....i dzieci po dzieciach takie pływaki wytrzymają ....” Na koniec starałem się bardzo życzliwie podziękować za pomysł i zapytałem czy pomoże mi w wykonaniu samej konstrukcji stalowej do której będą podczepione pływaki. Bez wahania i chyba z prawdziwym zaangażowaniem Pan potwierdził, że w stali sobie radzą bardzo dobrze i na pewno mogę do niego wrócić.

12  marzec 2005

Oczywiście niebawem wsiadłem w auto i pojechałem za Oporów. Hurtownie GERPOL było widać z daleka. Ogromny plac prawie cały zapełniony charakterystycznymi żółtymi, czarnymi i niebieskimi rurami. Na miejscu w biurze na moje stwierdzenie, iż: „Przyszedłem do Pani w nietypowej sprawie” kobieta bez wahania zawołała młodego kolegę w wieku dużo przed 30. Tradycyjnie w kilka minut nakreśliłem co chce zrobić. Pan wyciągnął cennik, który jak widać być cennikiem jego firmy, a nie producentów. Z doświadczenia nie było trudno było mi domyśleć się, że ich cennik mocno odbiega od cen producentów. Ponieważ na placu nie było rur o średnicach, które mnie interesowały dostałem deklarację, że Pan na pewno ustali ceny i inne parametry. Jeszcze słysząc jego słowa już byłem pewien, że kontaktu na pewno nie będzie, a słowa, które wypowiadał dziwnie pasowały mi do regułek jakie słyszałem na szkoleniach że sprzedaży bezpośredniej. Po rozmowie uzyskałem pozwolenie na rozglądnięcie się po placu. Celem tego chodzenia po placu było jednak spisanie nazw producentów rur. Tak się składa, że wszyscy producenci na całej długości rur piszą swoje nazwy i adresy. 

Rozmowa z Panem „Zagłobą” oraz z tym początkującym handlowcem w hurtowni rur utwierdziła mnie, że muszę myśleć o pływakach z tworzywa sztucznego. Kolejne dni poświęciłem na podjęcie kontaktu z wszystkimi producentami rur z tworzywa. Uzyskałem bardzo wiele informacji, kompletne oferty oraz co najważniejsze bardzo atrakcyjne ceny na 1mb rury. Praktycznie wybierać można wśród 6 producentów. We wszystkich wypadkach po opisaniu przez tel. moje projektu zawsze osoby z działu handlowego łączyły mnie z dyrektorami lub prezesami całej firmy. Tak przychylność w mojej ocenie na pewno nie jest bezinteresowna. Dwóch panów dyrektorów w rozmowie przyznało, że być może będzie to dla nich kolejna nisza w której mogę sprzedawać swoje produkty. 

14  marzec 2005
Z górki..... 

Wszystkie pomysły i rozwiązania jakie pojawiły się potem układały się jak puzzle i prawie idealnie pasowały do siebie. Następne tygodnie poświęciłem na rozpoznanie budownictwa w systemie kanadyjskim (lekka konstrukcja drewniana wypełniona wełną mineralną lub styropianem). Niewątpliwe zalety takiego systemu budowania domu takie jak niska cena, szybkość budowy oraz lekkość konstrukcji sprawiły, że na pewniaka przyjąłem, iż właśnie taka będzie sama część mieszkalna. Miedzy czasie okazało się, że taka konstrukcja wykonana z drewna akurat na wodzie nie musi być trwała, ale nawet to nie było przeszkodą. Stojąc kiedyś w korku na ulicy Sienkiewicza zobaczyłem, że w miejscu w którym kiedyś był sklep z ciuchami jest teraz jakaś firma budowlana, która buduje domy pod klucz. Było już po 18 ale w środku ktoś jeszcze było. 

Stojąc kiedyś w korku na ulicy Sienkiewicza zobaczyłem, że w miejscu w którym kiedyś był sklep z ciuchami jest teraz jakaś firma budowlana, która buduje domy pod klucz. Było już po 18 ale w środku ktoś jeszcze było. Zapukałem przez szybę, otworzył mi młodszy Pan który powiedział, że oni owszem budują konstrukcje szkieletowe ale w oparciu o panele ze styropianu. Panu najwyraźniej się spieszyło więc na karteczce napisał mi tylko www.styrobud.pl i powiedział, wszystko tam sobie mogę wyczytać. To co zobaczyłem na stronie www okazało się „strzałem w dziesiątkę”.

  + powiększ

Firma Styrobud produkuje/buduje domy na amerykańskiej licencji. Są to panele EPOKA, które w dużym skrócie są duży kawałkiem styropianu obłożonym nośna ramką ze stali. Z takich paneli stawia się ściany, strony na nawet podłogi. Po telefonie i rozmowie z dyrektorem handlowym w ich fabryce w Wilczynie Leśnym k Obornik upewniłem się, że lepiej nie mogłem trafić. Bardzo normalna cena za taki panel oraz deklaracja, że bez problemu mogę porozmawiać z ich projektantem, który we wszystkim mi pomoże.Pan projektant przyjął mnie bardzo miło, a jego uwagi i porady byłe wręcz cudowne.

+ powiększ

 Najbardziej ujął mnie odpowiedzią na pytanie ile tygodni trwa skręcenie takiego domu jeśli oni wykonają i przywiozą swoje panele na plac budowy ? Pan z pewnością godną aktora, który odgrywał scenę w której wiedział, że wszyscy spadną z krzeseł stwierdził: „ ...myślę, że gdyby wszystko mieli pod ręką to do kolacji się uwiną” Po wyjechaniu z ich zakładu naszła mnie myśl, że wszystko co uczyłem się o budownictwie przez kilka lat mogę delikatnie mówiąc odstawić między bajki i że na bank już nie zrobię kariery jako np. kierownik budowy. Nie zmieniło to jednak faktu, że przez kilka dni czułem się jakbym wygrał olimpiadę z fizyki. ...:)




LUTY 2005


2 luty 2005

W następnym tygodniu była mroźna sobota i dobra pogoda na spacer. Nie wiem jak i dlaczego, ale coś mi świtało, że na spacer powinienem iść nad Odrę. Pojechałem wtedy na sam koniec Osobowic w miejsce, w którym przez wiele lat, jeszcze zanim wybudowano most Milenijny wojsko 1 listopada stawiało przeprawę pontonową dla rozładowania korków przy samych cmentarzu. Ponieważ moja córka jest w wieku, który wymaga od rodziców dużej odporności na setki pytań typu: „ a co to jest ?”, „a dlaczego niebo jest niebieskie ?”, i tym razem pytania pojawiały się jak z karabinu. Klimat był typowo wojskowy ponieważ spacerowaliśmy właśnie przy ogrodzeniu terenu wojskowego. Wtedy Sara zadała pytanie: „a co to jest to duże na tych samochodach?” Odpowiedziałem automatycznie, „takie pontony, które wkłada się do wody, spina ze sobą i potem po nich mogą przez rzekę jeździć samochody. Takie coś robi się wtedy kiedy w pobliżu nie ma mostu”... Kończąc zdanie z nieskrywanym uśmiechem w ułamku sekundy przyszła mi myśl, zbudowania domu na takich pontonach. 

 

                    

pontony wojskowe... 

Po powrocie ze spaceru w Google wpisałem słowo pontony i wyskoczyła mi strona Agencji Mienia Wojskowego. Ucieszyłem się, bo właśnie niebawem miał być przetarg na przeprawę promową PP-64 składającą się z 12 szt. Wyliczyłem sobie wszystkie rozmiary i ceny i wyszło, że kupując 10 szt. takich pontonów będę miał super podstawę pod mój dom o nośności nawet 80t !!!. W końcu projektowane były do przewożenia czołgów. 

10 luty 2005

Wydrukowałem zdjęcia, specyfikację i udałem się do ul. Wita Stwosza do Polskiego Rejestru Statków. Przyjęty zostałem bardzo życzliwe i z zaangażowaniem. W sekretariacie poprosiłem o rozmowę z osobą, która bezpośrednio zajmuje się odbiorem technicznym wszystkich statków i barek. Przedstawiłem w 2 min mój pomysł oraz starałem się wciągnąć Pana w rozmowę. Trochę już przeczuwałem jak będzie wyglądać następne 15 min. Pan krótko pochwalił mój zapał i determinację po czym stwierdził, że pontony robione były z blachy 2mm, a jego przypisy mówią, że poszycie metalowe jednostki pływającej nie może być cieńsze niż 3mm. Po mojej deklaracji, że generalnie nie zamierzam wcale tym pływać i że cały rok konstrukcja będzie stałą przy brzegu stwierdził, że może da się coś zrobić. 

Oczywiście jak w wielu miejscach usłyszałem życzliwe rady na co mam uważać. Uprzedził mnie, że zapewne jeśli wojsko chce coś sprzedać to jest to demobil i nie jest w stanie idealnym, a dodatkowo i tak musze zaplanować wyciąganie takich pontonów co 5 lat na brzeg aby on mógł dokonać pomiaru grubości oraz przedłużyć Klasę PRS. Nie powinienem również zapomnieć, że takie pontony również rdzewieją i pewno co kilka lat będę musiał i tak wymieniać w nich poszycie. ( koszty już niestety były mi znane) ....Tak więc temat pontonów w niespełna 18 godzin poszedł na dno ....:( 

19 luty 2005

Czując, że temat tylko pozornie jest trudny nie odpuszczałem mojej głowie. Minęło kilka dni, kiedy jadąc na spotkanie firmowe pojechałem na ul. Witolda na stację Orlen umyć moje już bardzo brudne auto. Nie byłem jedyny więc czekając w kolejce zacząłem bezmyślnie rozglądać się po stacji. Wtedy do dystrybutora z gazem podjechało duże czarne volvo V70 i wysiadła z niego dojrzała, zadbana kobieta w średnim wieku o urodzie na którą nie tylko ja zareagowałem. Szczęka prawie mi opadła kiedy kobieta podeszła do dystrybutora, łapie za pistolet do gazu i zabiera się sama za tankowanie. Pamiętam jak zrugali mnie kiedyś panowie z obsługi kiedy sam zacząłem tankować gaz. Są jakieś przepisy które mówią, że tankować może tylko obsługa po przeszkoleniu. Przeczuwając, , że za chwilę będzie afera oraz z niemałej solidarności jaką mają wobec siebie właściciele volvo podszedłem i zaoferowałem wsparcie. Oczywiście w tym momencie pojawił się pracownik stacji, który z mocy rozporządzenia ma obowiązek zatankować auto gazem. Moja pomoc sprowadziła się do rozmowy i pytania czy to nie profanacja przerabiać Volvo na gaz ???. Pani z dużą pewnością typową dla kobiet w średnim wieku oznajmiła, że to sprawa podejścia i właśnie dzięki dużemu uczuciu jakim darzy swoje Volvo przerobiła je na gaz. 

Jak wspomniała mimo, że nosi buty na obcasach ma „ciężką nogę” i aby móc nie rozstawać się ze swoim autkiem z powodu dużego zużycia paliwa musiała podjąć taką decyzję. Pani podziękowała za wsparcie i „volvosolidarność” i lekko uśmiechając się przez szybkę odjechała wcale nie z lekką nogą .... Wtedy Pan z obsługi z którym zostałem przy dystrybutorze na moje pytanie czy sporo osób tak profanuje Volvo i inne markowe auta, zapytał: „widzi Pan te zbiorniki? ( pokazał ręką na dwa duże, białe zbiorniki na gaz ) „Każdy z nich ma wyporność 5 tyś litrów, przepraszam pojemność 5 tyś litrów, jak Pan myśli co ile przyjeżdża cysterna z dostawą...?” Zastanowiłem się chwilę i odparłem, że pewno raz na dwa tygodnie? Pan uśmiechnął się i z pewnością siebie oznajmił mi, że co drugi ale dzień. Rozmowę w typowy sposób w tych dniach zakończyliśmy na utyskiwaniu nad ceną benzyny i że zapewne niebawem sięgnie 5zł. Z sytuacji zapamiętałem przede wszystkim przejęzyczenie Pana z obsługi na temat wyporności / pojemności oraz uśmiech zadbanej kobiety w średnim wieku.

 

20-28 luty 2005

Wracając do domu objechałem jeszcze kilka stacji benzynowych poznając w sumie sześciu producentów takich stalowych zbiorników. Z sieci ściągnąłem oferty wszystkich producentów i jeszcze przed 11 następnego dnia byłem już po rozmowach ze wszystkimi fabrykami zbiorników. Przedstawiłem w zarysie projekt budowy domu w oparciu o zbiorniki/pływaki uprzedziłem, że gdybym był bogatym facetem ze skrzywieniem na coś oryginalnego to wybudowałbym sobie dom na księżycu, a nie budował dom na widzie i poprosiłem o przymiarkę cenową na taki zbiornik. Praktycznie żadna firma nie przysłała oferty sama z siebie. Do każdej musiałem wykonać ponowny tel., który po czasie zaowocował ofertą cenową. 

W dużym skrócie wyszło na to, że wszystkie te fabryki nie chcą mi wykonać takich zbiorników oferując cenę praktycznie zawsze większą niż mieli w cenniku. Nie zrażony złapałem znowu za słuchawkę dzwonię i pytam: przepraszam, ale o co chodzi ? I wszyscy ci Państwo z brutalną szczerością oznajmili mi, że tak naprawdę to takie zbiorniki to tylko dla nich problem. Pracują na 3 zmiany i z racji dużego popytu w Polsce na gaz mają zlecenia do przyszłego lata. Jedna firma, ZAMECH podjęła negocjacje w wyniku, których zaoferowała mi upust 25%, ale lakierowanie muszę sobie wykonać sam bo oni nie wiedzą czy mogą dać gwarancję na to, że ten zbiornik będzie na stałe w wodzie. Pan w swojej nieświadomości praktycznie w ciągu 5 sekund rozwalił mi pomysł na stalowe pływaki. I wcale nie z powodu kosztów ich wykonania. 

Powodem stała się wizja konieczności wyciągania całej konstrukcji domu na brzeg w celu zabezpieczenie i malowania zbiorników. Ponieważ już wtedy wiedziałem, że chcę aby mój dom na wodzie nie przypominał w powierzchni mojego obecnego mieszkania wyszło, że konstrukcja będzie miała jak nic 8 m na 20m. Nawet mocno zamykając oczy i wytężając maksymalnie wyobraźnie nie potrafiłem sobie wyobrazić bezpiecznego dokowania ( wyciągnięcie na pochylnie konstrukcji w stoczni remontowej ) takiej konstrukcji domu, która ma się opierać na ok 10 takich zbiornikach podczepionych do stalowej ramy. 

Ten kierunek, zresztą tak samo jak poprzedni okazał się ślepy i dalej byłem na początku drogi...




STYCZEŃ 2005


 
23 styczeń 2005

Kupić barkę i...

 

W styczniu 2005 pomysł zamieszkania na wodzie nabierał już rumieńców pojechałem na zimowisko barek ODRATRANS na Osobowicach. Z racji sezonu zimowego stoi tam wtedy sporo barek różnego typu. Stoi tam praktycznie wszystko. Można zobaczyć klasyczne barki węglowe, jest kilka pontonów technicznych, a na uboczu stały dwie BM – ki ( barka motorowa ). Na nich właśnie skupiła się moja uwaga. W tym czasie wiedziałem już jak wiele uroku może mieć adoptowana stara barka na dom. Zachowanie klasycznej bryły barki, a jednocześnie wykorzystanie jej ogromnej ładowni dolno-pokładowej mogło dać super efekt. 

 

Bardzo praktyczne wymiary przy odrobinie pomyślunku dawało mieszkanie o powierzchni nie mniej niż 250m2. Pomyślałem sobie, że wreszcie pojawiło się światełko w tunelu !!!. W tym momencie podchodzi do mnie portier, który z ramienia ODRATRANS pilnuje terenu i pyta w co ja tutaj robię ? Minę miał bardzo poważną i wtedy w 2 minuty wyłożyłem jemu mój problem. Pan w wieku ok. 45 lat okazał się doświadczonym kapitanem, który przez wiele lat pływał po wielu rzekach w Europie. Bez szczególnego owijania w bawełnę odradził mi pomysł barki, tłumacząc, że koszty remontu kadłuba, nadania klasy w PRS ( Polski Rejestr Statków ), adaptacji na mieszkania wyniosą nie mniej niż 1 mln. Słuchając jego jednak pesymistycznego tomu i podejścia do życia pomyślałem sobie, że facet przesadza. Przyjąłem, że mógł mieć podstawy do takiego pesymistycznego myślenia, zwłaszcza, że koniec swojego w sumie ciekawego życia spędza niestety jako portier. Rozmowa dobiegała do końca, dostałem namiary na kierownika w jego firmie i sugestię, aby iść i pogadać co jako firma mogą mi sprzedać. Jednak na jednym oddechu zaznaczył, że sprzętu w Polsce jest straszny deficyt i mogę się bardzo rozczarować bo jego firma po prostu nie będzie chciała mi nic odsprzedać.....Nie wiedzieć czemu, ale podświadomie czułem, że faktycznie nie ma sensu iść do do jego firmy i próbować coś odkupić.

 

 

Poszukiwania barki...
Wiedząc, że w sieci można znaleźć i załatwić wszystko zacząłem na specjalistycznych stronach przeglądać oferty barek, statków i łodzi. Takich miejsce wcale nie ma dużo, a te gdzie już są do kupienia barki trzeba oglądać mają w kieszeni min. 80.000 zł. Nie zraziło mnie to jednak. Znałem bowiem zasad, że coś jest warte tyle ile ktoś chce za to zapłacić. Zbadałem aktualną cenę 1 kg złomu pytając moją znajomą która pracuje w dużej firmie handlującej złomem. Było to pomocne w rozmawianiu o cenie barek. Wiedziałem też od kilku kapitanów, że barka waży tyle ile ma w kwitach zaraz jak wypłynie ze stoczni. To że ktoś mówi, że ta barka waży np 80 t nic nie znaczy. Pomocnikiem w negocjajcach jest RDZA, która w przez lata funduje każdej barce kurację odchudzającą. Tak więc wiedziałem, że przy zakupie barki trzeba być aptekarzem ponieważ pomyłka nawet o 0,5mm na całej powierzchni barki może zabrać nam równowartość średniej klasy samochodu.

 

 

 

       

+ powiększ                                       + powiększ                                       + powiększ

Wtedy czując, że coś mi tu nie pasuje pojechałem na Zacisze do stoczni remontowej ODRATRANS – Stocznia. Już od bramy przekonałem się, że na brak pracy panowie nie narzekają. Praktycznie wszystkie doki i pochylnie zajęte. Wszędzie słychać było ryk "gumówek", a pod każdą barką krzątał się spawacz, którzy z fachową rutyną ciął palnikiem jak nożem stare poszycie barek i holowników. Już wtedy w głowie włączył mi się arkusz Excela i na pierwszej pozycja wystawiłem 80 zł za godzinę pracy spawacza. Myślę sobie, że dodam jeszcze cenę blachy, piaskowanie, trochę farby, narzut np 30% i wyjedzie wcale nie dużą kwota.

Z czasem po kilku minutach rozmowy okazało się, że panowie za wymianę każdego m2 metra poszycia barki będą liczyć nie mniej niż 800-900 zł !!!. Nogi mi się ugięły, choć starając się zachować fason mówię panom, że jeśli samą barkę uda się zakupić tanio to ta robocizna i remont w całym projekcie nie musi tak boleć. Panowie z lekkim uśmiechem potwierdzającym, że nie jedno już widzieli na wodzie uprzedzili mnie, że średnia barka waży ok 40-60 t, co tylko w cenie złomu daje nie mniej niż 40 tyś zł. Do tego musze doliczyć holowanie do stoczni nie mniej niż 10 tyś zł., a proza życia można mnie dopaść już na samej pochylni kiedy barkę wyciągnie się z wody.

Uprzedzili mnie tylko z nieskrywaną życzliwością, że mimo najbardziej szczerych zapewnień jakie będzie składał każdy sprzedający, za barkę powinienem jednak zapłacić jak jest wyciągnięta z wody. Po wizycie w stoczni w mojej kalkulacji przybyła jeszcze pozycja za dokowanie, ok. 4 tyś zł. oraz ok 35 tyś za wymianę poszycia wcale nie dużej powierzchni kadłuba. Kiedy nacisnąłem Enter wyszło, że na gołą barkę, ale za to po remoncie i z wszelkimi bajerami musze przeznaczyć nie mniej niż 120 tyś. i do tego jeszcze netto ..:( ....!!! Panowie na pożegnanie dodali jeszcze, że najwcześniej będą mogli zająć się moją barką latem 2006 ....:( 

Nie będę zaprzeczał, że wizyta na zimowisku oraz w stoczni była mało optymistyczna, a kalkulacja brutalnie realna. Na szczęście kilka lat temu odkryłem całkiem przypadkiem w mojej głowie mechanizm, który zawsze niejako automatycznie włącza się sam. Sens tego ”odruchu Pawłowa” sprowadza się do tego, że prawie każdy problem i przeszkoda akurat u mnie wywołuję zdwojoną energię i intensywne myślenie nad problemem. Pojawia się wtedy myślenie jak ominąć problem, jak zrobić coś z takim samym skutkiem i jednak dużo taniej i szybciej. 

Gdzieś, kiedyś wyczytałem, że w USA są całe firmy, które w swoim zespole gromadzą osoby z takim mechanizmem, a następnie przyjmują zlecenia od naprawdę dużych firm, które borykają się z problemami, które same nie potrafią rozwiązać. Najczęściej wtedy wysyłają do np: dużego koncernu motoryzacyjnego, który boryka się zastojami na taśmie produkującej auta osobę, która nigdy nie była w fabryce samochodów, ale za to jest biologiem lub chirurgiem naczyniowym z dużym doświadczeniem. Tylko pozornie te branże nie mają ze sobą nic wspólnego. Mechanizmy jakie występują np w zwykłym liściu i taśmie produkujące samochody są w zasadach funkcjonowania prawie identyczne.

 

Ten  „stoczniowy” dzień zakończył się ewidentnie pesymistycznie....., ale z odruchem Pawłowa....:) 




poczatek strony
 
     

Partnerzy DNW

 

Patroni i Przyjaciele DNW

Menu DNW:

Domy Na Wodzie:  Co i dlaczego  I  Gdzie i kiedy   I Bezpieczeństwo  I  Wybór miejsca   I  Jak zbudować

Kalendarium:  2005  I  2006 I  2007 

Partnerzy:  Partnerzy DNW  I  Patroni medialni  I  Przyjaciele  I  Chcesz pomóc?

Napisali o DNW

Aktualności:  Hydrologia  I  Wodowanie

Galeria:  Wrocław  I  Stary Wrocław  I  Szczecin  I  Świat

Księga Gości  

Ciekawe:  Ciekawe Świat

Kontakt  

Wszystkie prawa zastrzeżone / All rights reserved Copyright

© 2006 by DomyNaWodzie.pl